Co ciekawi socjologa, a co
psychoterapeutę w filmie „Gra” – pytał moderujący dyskusję
Jan Topolski.
Film ten – odpowiadał
profesor Ireneusz Krzemiński – pokazuje jak dalece człowiek jest
istotą społeczną i co to znaczy być istotą społeczną na wielu
różnych planach. Bardzo precyzyjnie jest w „Grze” ujęte, jak
powstaje lojalność grupowa i ile jest przemocy w utrzymywaniu tej
lojalności, a także jak ofiary stają się katami, a kaci ofiarami.
Temat lojalności dotyczy również świata norm, głęboko
zinternalizowanych przez szwedzkie społeczeństwo, skupiających się
w dużej mierze na porządku i bezpieczeństwie, ale – jak widać
to w filmie – czyniących człowieka kompletnie bezradnym wobec
każdej sytuacji, która nie jest ujęta w tych normach, która „nie
powinna się zdarzyć”. Film pokazuje klęskę tego, co nazywamy
wielką ideą multikulturalizmu, czyli włączania różnych grup
imigrantów w dominujące społeczeństwa europejskie. Okazało się
to trudne nie tylko dlatego, że ci ludzie mają utrudniony rozwój i
tzw. awans społeczny, ale również dlatego, że pojawiają się
takie zjawiska jak to pokazane w filmie – że pozycja ofiary
zostaje użyta do czerpania różnorakich profitów, że sytuacja
naznaczenia jako tych, którym należy pomagać, jest wykorzystywana.
Co jest wspierane przez poprawność polityczną i nakazywane przez
nią nie reagowanie na sytuacje, które w innym układzie budziłyby
ostrą reakcję. Odkryciem dla projektantów idei multikulturalizmu
było to, że ci, którzy są szczególnie ochraniani, promowani,
stwarza im się specjalne warunki, oni właśnie mogą to wykorzystać
w taki sposób, który będzie całkowitą kontestacją porządku, w
którym żyją.
W filmie jest też szereg
smaczków socjologicznych – mówił prof. Krzemiński, np. to, że
dwójka białych chłopców koleguje się z chłopcem azjatyckiego
pochodzenia. Badania w Polsce (m.in. prof. Lewickiej) pokazują, że
stosunek do osób azjatyckiego pochodzenia jest bez porównania
bardziej życzliwy, niż do ciemnoskórych, czy do osób pochodzenia
arabskiego. Jak widać w filmie, nie jest to tylko specyfika Polski –
John jest zdecydowanie lepiej zintegrowany ze szwedzkim
społeczeństwem, niż grupa chłopców ciemnoskórych, choć jest z
kolei typowany na „kozła ofiarnego” w swojej grupie.
„Gra” dobrze się też
nadaje do rozmowy o więzi społecznej w społeczeństwach, w których
podobnie jak w Szwecji wszystko jest zinstytucjonalizowane,
poukładane, wzajemne oczekiwania członków społeczeństwa są
jasno określone. W takim kontekście prawie nie ma miejsca na
spontaniczne reakcje, w filmie na sytuację bójki w autobusie
reaguje jeden człowiek i to ze starszego pokolenia.
Robert Sadowski,
przekładając słowa prof. Krzemińskiego mówił o tym, że
pobłażliwość i surowość są jak awers i rewers tego samego
nieadekwatnego traktowania. W odpowiedzi na pytanie o punkt widzenia
psychoterapeuty opowiadał o mechanizmie rozszczepienia i projekcji
identyfikacyjnej, czyli o tym, jak zarówno pojedyncze osoby jak i
całe grupy społeczne mogą rozdzielać własne doświadczenia,
przeżycia, myśli, czy uczucia na „dobre” i „złe” , i te
„złe”, niechciane, odpychać od siebie, żeby pozostawać w
świecie idealnym. Są one wówczas widziane w innych oraz
spodziewane od tych innych, w których zostały umieszczone. Być
może taki mechanizm dotyczy zagadnienia agresji w „kulturalnym,
europejskim, schludnym społeczeństwie” – kulturalni biali
Europejczycy nie chcą przeżywać swojej agresji, więc widzą ją w
odróżniających się kolorem skóry imigrantach. A ci – zgodnie z
mechanizmem identyfikacji projekcyjnej – muszą ją przyjąć i
zachowywać się według wyznaczonej im roli. Tych pierwotnych
mechanizmów – rozszczepiania i projekcji – używamy częściej w
sytuacjach zagrożenia, a więc żeby używać ich mniej, potrzebne
jest poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że normy
zinternalizowane w pokazywanym w filmie społeczeństwie nie dają
poczucia bezpieczeństwa. Że więcej jest tu „litery” prawa, niż
„ducha” prawa, nie ma prawdziwego zaangażowania – mówił
psychoanalityk.
Dyskusja toczyła się
m.in. wokół pytania o to, jakie normy są zinternalizowane. Jedna z
odpowiedzi brzmiała: zinternalizowane jest sprzątanie – kobieta
przecierająca szybę po tym, jak dotykał jej chłopiec pochodzenia
azjatyckiego; sprzątaczka zamiatająca przystanek, na polecenie
której wszyscy, zarówno przestępcy, jak i ofiary grzecznie
podnoszą nogi, umożliwiając wymiecenie śmieci spod siedzeń;
kierowca autobusu, który nie interweniuje w sytuacji bójki, ale
kiedy się ona kończy – naprawia drzwi, sprząta pojazd. Można
powiedzieć, że w ten sposób usuwane są uczucia, treść, tak że
zostaje tylko forma, czy wspomniana „litera” prawa. Gubi się
wówczas sens tych norm, nie można się skomunikować, przekazywać
treści, a to co jest sprzątane musi zostać gdzieś umieszczone,
nie znika. Podkreślano totalność nastawienia na procedury, na
pozorny porządek, zestawione z brakiem zainteresowania tym kogo i
jakiej sytuacji te procedury dotyczą. „Ma być czysto i wszyscy
powinni mieć bilety”, jeśli dzieje się coś spoza tych norm, jak
przemoc, którą film jest przesiąknięty, to jest to niewidzialne,
a wszyscy nadal zajęci są sprzątaniem i sprawdzaniem biletów.
Taka sytuacja świadczy o chęci zanegowania całego obszaru
doświadczenia związanego z agresją, ale też uniemożliwia troskę.
W filmie – mówił ktoś z publiczności – jest nie tylko podział
na białych i kolorowych, ale też na dorosłych i dzieci, mówiąc
inaczej „Innym” są nie tylko imigranci, ale również dziecko. I
wydaje się, że dzieci są tam zupełnie same, tak w rodzinie
autochtonów, jak i imigrantów, dorośli, rodzice się nie
pojawiają, nie oddzwaniają, nie pokazują się. Nikt inny też nie
bierze na siebie roli rodzica – ani poproszone panie w kawiarni,
ani kierowca autobusu, ani na koniec kontroler biletów. Policja nie
może być wezwana. Tak naprawdę w tym opiekuńczym państwie nie ma
zatem funkcji kontrolująco-opiekuńczej.
Łączy się z tym pytanie
o to, dlaczego chłopcy sami się nie bronili, nie buntowali, nie
pytali „co tu się dzieje”, „czego chcą sprawcy”, dlaczego
ktoś, kto jest atakowany – poddaje się temu, dlaczego przemoc go
paraliżuje. Chłopcy z rodzin imigranckich w filmie nie mają
zinternalizowanych norm społecznych, ale kierują się popędowymi,
natomiast biali chłopcy – mówiono z publiczności – byli
odcięci od całej sfery instynktualnej, nie mieli kontaktu ani ze
swoją agresją, ani z możliwością troszczenia się o siebie, co
jest skutkiem braku opieki i troski doświadczanej od opiekunów.
Jeśli brakuje troski i adekwatnych działań rodziców, dziecko nie
ma jak nauczyć się troski o siebie. Jednocześnie byli za mali na
to, żeby móc korzystać ze sfery norm, żeby posługiwać się
dojrzałym superego, byli więc w tej sytuacji kompletnie bezradni.
Robert Sadowski opisywał
mechanizm związany ze sztywnymi normami, który uniemożliwia
myślenie – mamy w stosunku do obcych, brudnych, czy źle
wykształconych etc. uczucia, których mieć nie chcemy, bo nie
chcemy się widzieć jako osoby, które mają tyle okropnych uczuć.
Wówczas wprowadzamy surowe normy, które czynią z nas „dobre,
przystosowane” jednostki. Te normy mogą być użyteczne, ale jeśli
przesadzamy z tym kagańcem, to skutki bywają takie, jak pokazuje
„Gra”. Żeby nam się rzeczywiście dobrze razem żyło, to
potrzebne jest zachowanie kontaktu z tymi niechcianymi emocjami,
zarówno na poziomie jednostki, jak i społeczeństwa. Im większa
jest różnica między tym, co pokazujemy, a tym, co rzeczywiście w
nas jest, tym radykalniejszych form potrzebujemy, żeby okiełznać
nasze życie popędowe.
Tematy te jak w soczewce
zbiegały się w wątku dotyczącym kołyski. Przedmiot, który
kojarzy się z bezbronnym dzieckiem, z miejscem, gdzie ma być ono
uspokajane i opiekowane, w filmie budził zainteresowanie wyłącznie
z powodu procedur, według których przeszkadzał, był w
niewłaściwym miejscu. Był widziany, ale jak gdyby bez treści.
Jednocześnie wysiłki obsługi pociągu, żeby dotrzeć do
właściciela kołyski pozostawały bez żadnego skutku, podczas gdy
możemy się domyślać, że właściciel – być może ojciec z
rodziny imigrantów – słyszał i rozumiał kolejne komunikaty, ale
nie zamierzał na nie reagować i podporządkować się regułom
obowiązującym w pociągu. W związku z czym kołyska, przywodząca
na myśl małe bezbronne dziecko, pozostawała porzucona, „bez
opieki”.
Dyskusję zakończył
prof. Krzemiński pytaniem o to, co by się stało, gdyby kołyska
stała w polskim pociągu....
Dyskusję
streściła Julia Jastrzębska
‘Gra’
OdpowiedzUsuńGra o co?
trafny jeden z komentarzy na końcu z sali,
istnieje tu luka pomiędzy dziećmi i dorosłymi,
dziećmi, którym wpojono trzymanie się zasad
lecz pozostawiono samym sobie, bez możliwości obrony
bez dostępu do 'karzącej ręki sprawiedliwości'
dorosłymi, którzy nie interweniują,
rodzicami do których nie można się dodzwonić,
żałosną szefową sklepu z ciastkami i kawą, która mówi,
że dzwonienie po policję to „poważna sprawa”,
to k...a gdzie mają dzwonić? do Pana Boga?,
jak nie ma ręki prawa, policji, dorosłych,
to trzeba się bronić samemu,
- walcz lub uciekaj - czyli stan wojny,
najbardziej podstawowy stan
film pokazuje, że nie ma,
nie da się ustanowić ‘raz na zawsze’
jednoznacznego, powszechnego skutecznego prawa
- zasad i zewnętrznego karzącego miecza
bo istnieje dążenie do 'gry'.
Przyjęte normy nie działają nawet wśród dorosłych,
przykład - kołyska z którą niemożebnie się certoli obsługa pociągu
apelując raz za razem by właściciel zabrał ją z przejścia,
próbują bezskutecznie - po szwedzku, po angielsku -
coś zrobić z tym „gównem”,
obsługa pociągu w końcu wystawia kołyskę-gówno na peron,
gdzieś ‘na zewnątrz’ pociągu, w którym
reprezentują i egzekwują bezskutecznie prawo
lecz nie jest po sprawie,
kołyska dociera do adresata,
notabene ojca jednego z młodocianych przestępców,
co pokazuje, że właściciel, 'dorosły imigrant'
był obecny w pociągu lecz nie raczył się ujawnić,
- czyli ojciec imigrant nie certoli się i nie uznaje
powszechnych, umownych przyjętych zasad.
O co więc ta gra?
Scenka gdy grupą młodocianych imigrantów
posila się pizzą po codziennej grze pokazuje to dobitnie
po zdobyciu telefonów komórkowych
od innych młodocianych tubylców
- próbujących zachowywać się zgodnie
z wpajanymi przez dorosłych normami -
jeden z imigrantów dzwoni do tubylczej matki
serwując jej obleśny tekst
a młodzi tubylcy, poniżeni grą, bezradni
zostają dodatkowo ukarani przez konduktora
za powrót do domu bez biletów
więc, nie warto ogołacać ludzi z umiejętności walki,
lokować tego wyłącznie na zewnątrz
w siłach porządkowych,
tu scenka gdy ojcowie ograbionych chłopców próbują po czasie interweniować,
odebrać jednemu z młodocianych imigrantów skradziony telefon,
i wychować, wpoić mu coś z przyjętych tu zasad,
lecz wkracza w to polityczna poprawność i macierzyńskie impulsy
realizowane przez kobietę w ciąży, która ojcom wymierzającym sprawiedliwość
'będzie się uważnie przypatrywać',
ktoś musi pilnować strażników,
którzy łatwo mogą stać się oprawcami.
Inna ze puentujących grę scenek to ta, gdy anonimowa postać
- sprzątaczka sądząc po kobiecym głosie bo tylko miotłę i rękę widać -
sprząta brud z podłogi w miejscu gdzie siedzą młodociani oprawcy,
ona mówi „przepraszam” a oni grzecznie, bez szemrania,
podnoszą nogi do góry by mogła sprzątnąć.
Sprzątaczka jest poza grą
bo ktoś musi sprzątać w tym burdelu jakim jest ludzki świat,
świat psychiczny w szczególności.
WK