Film
Petera Weira „Piknik pod Wiszącą Skałą” (1974) zaczyna się
zdaniem: To, co widzimy i co nam się zdaje, jest jedynie snem, snem
we śnie. Trudno nam to nieoczywiste zdanie zrozumieć, kiedy
oglądamy film po raz pierwszy i zostajemy z nierozwiązaną zagadką.
Ta zagadka nas pociąga i może dlatego, zdaniem wielu osób, jest to
film, do którego chce się wrócić. Nie nudzi, nie złości, nie
budzi sprzeciwu. Oglądając go po raz drugi, trzeci, dziesiąty, nie
dowiemy się więcej w kwestii faktów. Będziemy za to mieć szansę
przybliżyć się do rozumienia samych siebie. Ten film jest jak
marzenie senne – oferuje nam nieskończoną głębię nieświadomych
znaczeń, sięga do naszych najwcześniejszych doświadczeń, a nawet
poza nie. Jednak nie łudźmy się, że kolejne z nim zetknięcie
wreszcie wszystko nam wyjaśni. Są bowiem tajemnice, których nie
rozwikłamy, z których istnieniem musimy się pogodzić. Nawet w
wypadku doskonale objaśnionych marzeń sennych często trzeba
zostawić jakieś mroczne miejsce, ponieważ w trakcie wykładania
zauważa się, że bierze tam początek kłąb myśli, który opiera
się rozwikłaniu, który jednak nie wniósł też żadnego dalszego
wkładu do treści sennej. Jest to pępek snu, miejsce, w którym
dotyka on tego, co nieznane. Myśli senne, na jakie natykamy się w
trakcie objaśniania, muszą przecież pozostać całkiem ogólnie
bez końca, w podobnym do siatki zawikłaniu wybiegając na wsze
strony w świat naszych myśli. Z tego miejsca osnowy, gdzie myśli
splecione są silniej, wyrasta potem życzenie senne niczym grzyb ze
swojej grzybni. – pisał w 1900 roku Zygmunt Freud w „Objaśnianiu
marzeń sennych” (s. 443), które dało początek psychoanalizie.
Czyim
marzeniem sennym, a może snem na jawie, jest „Piknik pod Wiszącą
Skałą”? Bohaterów, twórców, czy też widzów? Nie znam
odpowiedzi. Ale wierzę, że każdy, kto pozwoli mu się uwieść,
wpatrzy się w obraz, wsłucha w muzykę, pozwoli myślom płynąć,
czegoś ważnego się dowie, nawet jeśli nie ubierze tego w słowa.
To,
co napisałam poniżej, jest moją osobistą próbą zinterpretowania
przeżycia, jakim było wielokrotne obejrzenie „Pikniku pod Wiszącą
Skałą” i uczestniczenie w dwóch dyskusjach po jego projekcji (1).
Każde z tych doświadczeń pozwalało mi więcej zobaczyć i
zrozumieć. Mam nadzieję, że podobnie jak film Petera Weira, moje
myśli więcej otworzą, niż zamkną.
Jest
rok 1900 (ten sam, w którym Freud opublikował „Objaśnianie
marzeń sennych”). Pensja dla panien w Australii, daleko od
wszystkiego. Kilkanaście dojrzewających dziewcząt, umieszczono tam
między innymi po to, by z dala od świata nie narażać na pokusy
ich budzącej się kobiecości. Na darmo. Spotykamy je w momencie
apogeum ich miłosnych potrzeb – w dniu świętego Walentego. Już
od pierwszych chwil czujemy tę miłosną, erotyczną atmosferę.
Prawdę mówiąc – homoerotyczną, bo nie ma tam mężczyzn,
których mogłyby obdarzyć uczuciem. Zaglądamy do ich pełnych
dziewczyńskich bibelotów pokoi, gdzie czytają wiersze o miłości
i suszą kwiatki, którymi ozdobią wykaligrafowane dla siebie
wzajemnie liściki.
Dorosłe
kobiety, których opiece dziewczęta zostały powierzone, widzimy z
ich nastoletniego punktu widzenia i niemal od początku wiemy, że
pensjonarki mają kogo kochać i kogo nienawidzić. Mademoiselle –
adresatka ich miłosnych laurek – jest młoda, ładna i
sentymentalna, jak jej uczennice. Matematyczka jest racjonalna i nie
rozumie romantycznych uniesień. Nauczycielka robótek i tańca jest
zawistna i głupia. I wreszcie przełożona pensji, pani Appleyard,
to wyniosła i sztywna, budząca lęk dama, która strzeże cnoty
swoich podopiecznych, by jej szkoła miała odpowiednią reputację.
Dramat, który się w niej rozegra, pokaże, że każda z tych kobiet
ma osobowość daleko bardziej złożoną, niż się nam na początku
wydaje. I to pomoże nam je rozumieć i współczuć nawet tym
najbardziej niesympatycznym.
Pośród
dziewcząt jest Miranda o tajemniczym uśmiechu i spojrzeniu, które
zdaje się widzieć więcej, niż widzą inni. Jest Sara, sierota,
której opiekun przestał płacić czesne i którą pani Appleyard
dręczy bez potrzeby, dając tym samym nauczycielce robótek sygnał,
że wolno się nad nią sadystycznie pastwić. Sara tęskni za bratem
i kocha Mirandę. Kocha ją tak mocno, jak mocno nienawidzi
strażniczek, od których jest zależna. Miłość do Mirandy i
bezgraniczne jej oddanie jest odwrotną stroną nieznośnej
zależności od znienawidzonych, jedyną szansą przetrwania w
sytuacji całkowitej bezradności. Miranda to wie, dlatego mówi:
„Musisz pokochać kogoś jeszcze poza mną, Saro. Bo ja nie zostanę
tu długo.” Mówi to rankiem tego dnia, kiedy odejdzie na zawsze.
Sara tego nie rozumie i nie może uwierzyć, nawet kiedy się to
stanie. Jest tam też Edith, ciężka i brzydka, która swej
dziecięcości broni jedząc ponad miarę. Kiedy inne dziewczęta
wzdychają do swych homoseksualnych obiektów, Edith je ciastka.
W
dniu Świętego Walentego dziewczynki otrzymują prezent – jadą na
wycieczkę pod Wiszącą Skałę. Wszystkie poza Sarą. Tylko Miranda
wydaje się jej żałować, ale i ona się za nią nie wstawia. To
nauczycielka robótek obwieszcza Sarze, że zostaje, a właściwie,
że zostają obydwie. Wydawać by się mogło, że nauczycielka też
została ukarana, jakiś ślad przykrości, a może i współczucia
dla Sary przemyka przez jej twarz, ale to tylko chwila, zaraz górę
w niej bierze okrutna satysfakcja.
Kiedy
dziewczynki, chichocząc, wsiadają do powozu, na trawniku przed
domem gulgoczą białe indyczki. Zdawać by się mogło, że
chichoczące dziewczęta w białych sukienkach i gulgoczące białe
indyczki niczym się od siebie nie różnią i taki sam mają los
przed sobą. Wkrótce okaże się, że nie wszystkie.
Wisząca
Skała to zastygła lawa wulkaniczna wypchnięta z głębokich
warstw. Było to „piekielnie dawno” dla stangreta powożącego
powozem, ale nie dla matematyczki, która posługując się wiedzą
próbuje zapanować nad niepokojem, który rodzi się w niej w
obliczu tego, co nieznane. To przecież „tylko milion lat”, mówi,
„chwila z geologicznego punktu widzenia”. Dziewczęta są pod
wrażeniem, szepcą: „czeka milion lat, właśnie na nas”.
Kiedy
dojeżdżają na miejsce, Miranda wielkim nożem kroi tort w
kształcie różowego serca. Matematyczka dziwi się, że dla
przyjemności narażają się na jadowite żmije i trujące mrówki i
zagłębia się w lekturze. Mademoiselle przegląda album. Jest
gorąco, leniwie, jakby czas przestał płynąć. I rzeczywiście
przestaje – zegarki zatrzymują się na dwunastej. „Musi być
jakiś magnetyzm” – mówi matematyczka.
Marion,
smukła blondynka w wielkich okularach, prosi o pozwolenia pójścia
na skałę, by zrobić kilka pomiarów. Chce zabrać ze sobą Mirandę
i Irmę. Edith chce iść z nimi, godzą się pod warunkiem, że nie
będzie marudzić. Kiedy odchodzą, Mademoiselle podnosi wzrok znad
albumu i patrząc na odwracającą się ku niej Mirandę mówi: „Już
wiem. Miranda to anioł Boticellego”. Wtedy widzi ją po raz
ostatni. Wszak miejsce aniołów nie jest na Ziemi.
Idą
jak zaczarowane. Trzy patrzą w górę i tylko gruba Edith spogląda
pod nogi i marudzi. „Patrz w górę Edith”, a ona tylko się boi
i chce wracać. „Tu jest strasznie. Gdybym wiedziała, wcale bym tu
nie przyszła”. Zdejmują czarne buty i czarne pończochy – jak
nieprzyjemnie kontrastujące z bielą ich dziewiczo białych sukienek
– ich ruchy nie są dziewicze, lecz po kobiecemu zmysłowe.
Zapadają
w sen w miejscu, nad którym górują trzy czarne, fallicznie
wzniesione skały. Potem trzy z nich wstaną, choć nie będą
wyglądać na obudzone i jak w transie znikną w skalnej szczelinie.
Edith będzie wołać, by się zatrzymały, a potem z krzykiem
przerażenia ucieknie na dół.
Dziewczęta
idą naprzód, ale też w górę i w głąb. Czego szukają? Wiedzą,
że niezwykła skała, która „czekała milion lat właśnie na
nie", ma w sobie coś, co je przyciąga, czemu nie chcą się
oprzeć. By to poznać, trzeba się w nią zagłębić. To jak
tajemnica kobiecej seksualności, ukrytej we wnętrzu ich
młodzieńczych ciał, ale też w ciałach ich matek i pramatek.
Zagłębienie się w skałę jest więc zgłębieniem tajemnicy o
tym, co jest esencją ludzkiego życia, tajemnicy o trwaniu ludzkości
przez „milion lat”. Można o tym myśleć w sensie
filogenetycznym – jako cofaniu się do zarania ludzkości, ale też
w sensie ontogenetycznym, jako powrocie do łona matki w poszukiwaniu
fuzji (2). Zagłębienie się w czarną skałę nie jest ruchem naprzód.
Jest cofaniem się do zarania. Dojrzewające dziewczęta, znajdujące
się pod olbrzymim naporem ponownie rozbudzonych seksualnych popędów,
nie mogąc pojąć co dzieje się w ich ciałach i umysłach, cofają
się w głąb siebie, by odkryć tajemnicę kobiecości i odnaleźć
sens swego istnienia. To, co tam napotkają, może zaważyć na ich
przyszłości, przesądzić o tym, czy wrócą do świata żywych,
czy też zagubią się na zawsze. Bowiem w adolescencji popęd
seksualny idzie ramię w ramię z popędem śmierci.
Cztery
z nich rozpoczęły tę podróż. Jedna zatrzymuje się i zawraca do
punktu wyjścia. Druga odnajduje się po tygodniu. Dwie giną. Co je
różni?
Marion,
która nosi okulary, chce „robić pomiary”. Próbuje do swego
dojrzewania podejść empirycznie. Gdy staje na szczycie, pytania,
które sobie zadaje, są już filozoficznej natury. Patrząc w dół
na swoje koleżanki i nauczycielki dziwi się ilu ludzi żyje bez
celu, choć być może pełnią jakąś nieznaną sobie funkcję.
Można jednak odnieść wrażenie, że to dotyczy tylko tych w dole,
małych jak mrówki z perspektywy szczytu. Marion jest odważna –
to ona była inicjatorką wyprawy na skałę. Zdecydowała się
czegoś szukać i coś poznać. Dzięki temu czuje się już zupełnie
oddzielona od ludzi na dole, już do nich nie należy. Być może
czuje się od nich lepsza, myśli, że więcej wie i dlatego idzie
dalej, wierząc w potęgę swego rozumu. A jednak Marion ginie. Czy
rozum ją zawiódł, gdy stanęła w obliczu nieokiełznanej natury?
A może zabrakło jej pokory?
Miranda
mówi rzeczy, które mogłyby świadczyć o tym, że wie więcej o
życiu niż inne dziewczęta, że jest bardziej za pan brat z jego
tajemnicami. Kusi nas, by wierzyć, że rozmawiając z Sarą
przepowiedziała swoje zaginięcie, ale może już po prostu kończyła
edukację na pensji i miała wrócić na rodzinną farmę owiec w
Queensland. Potem, na szczycie góry Miranda mówi: „Wszystko
zaczyna się i kończy we właściwym czasie i we właściwym
miejscu.” Zdawać by się mogło, że Miranda jest pogodzona z tym,
co niesie jej życie. Że idzie odważnie wiedząc, że nie wróci.
Czy rzeczywiście wiedziała?
Mademoiselle
nazywając ją aniołem patrzyła na Narodziny Wenus Boticellego.
Rzymską Wenus, czyli grecką Afrodytę, Parandowski (1924, s. 97-98)
opisuje następująco: … nie miała ani ojca, ani matki. Mimo to
nie uważała się za biedną sierotę. Pewnego bardzo pięknego
poranku wyłoniła się po prostu z piany morskiej, niedaleko Cypru.
(…) Za każdym krokiem Afrodyty wyrastały pod jej stopami
najcudniejsze kwiaty. (…) wszystkich podbiła swym wdziękiem. (…)
wszystkie serca stawały się jej uległe i posłuszne. Została
boginią miłości.
Miranda
zachwyca i wzbudza miłość. To jej imię wykrzykują na skale ci,
którzy szukają wszystkich zaginionych. Jej twarz jest na afiszu i w
gazecie. Jakby tylko ona była ważna, jakby jej żałowali bardziej.
Czym jest ten nieodparty urok, który Miranda roztacza? Czy nie jest
to urok narcyza, który pozwala się kochać, ale sam nie kocha
nikogo, poza sobą? Widać to, gdy o kochającej ją Sarze mówi
pobłażliwie do koleżanek, że jest sierotą – jakby to miało
być wytłumaczeniem dla miłości. Samej Sarze radzi, żeby
pokochała kogoś jeszcze, bo ona odejdzie. Przyjmuje miłość Sary,
ale jej nie odwzajemnia. Najbardziej jednak narcyzm Mirandy rzuca się
w oczy, gdy na oczach chłopców przeskakuje przez strumień. Skacze
ostatnia. Zatrzymuje się, wydaje się, że się rozgląda, ale
nikogo nie dostrzega. A przecież chłopcy nie są ukryci, oni widzą
ją jak na dłoni. Miranda udaje, że ich nie widzi. Pozwala się
oglądać, wydłuża tę chwilę, wreszcie uwodzącym gestem podnosi
spódnicę, pokazując nogi powyżej kolan, skacze z wdziękiem i
oddala się. To piękna scena, pozostaje w pamięci, przekonuje, że
mamy przed oczami kogoś wyjątkowego. Anioła? Wenus? Nieistotne.
Ważne jest to, że i Wenus, zrodzona z morskiej piany, i anioł
stworzony przez Boga, są nieśmiertelne.
Nikt
by pewnie tak o Mirandzie nie myślał, gdyby ona sama nie była
przekonana o swoim wyjątkowym pochodzeniu i przeznaczeniu. Dlatego
to, co mówi o początku i końcu, co wydaje się niemal religijną
prawdą o życiu, jej samej nie dotyczy. Miranda może myśleć, że
jej wolno więcej niż innym, bo cokolwiek zrobi, wyjdzie bez
szwanku. Idzie więc na spotkanie nieznanego bez lęku i ginie...
Niewiele
wiemy o ciemnowłosej Irmie. Kiedy na skale dziewczęta rozmawiają o
Sarze, Irma mówi, że Sara przypomina jej osieroconego jelonka,
który umarł, choć się nim opiekowała. Mama powiedziała, że
widocznie było mu to pisane. Miranda odpowiada jej swoją sentencją
o początku i końcu. Dla tych, którzy oglądają film po raz
kolejny, to czytelne odniesienie do śmierci Sary – na nic zda się
staranie, skoro śmierć jest komuś przeznaczona „we właściwym
czasie i we właściwym miejscu”. To wydaje się uspokajać
dziewczynki, chroni je przed poczuciem winy. Bo czemu mogłyby być
winne, skoro na nic nie mają wpływu?
Irma
odnajduje się po tygodniu spędzonym w skalnej szczelinie. Spośród
trzech dziewcząt, które podjęły ryzyko wejścia w głąb
nieświadomości, tylko ona przeżyła. Nie ma znaczenia, że była
tam przez tydzień, bo czas w nieświadomości nie istnieje. Jest
nietknięta w swym dziewictwie, ale ma ranę na głowie. Służąca w
domu pułkownika, do którego ją zawieziono, wyszepce gospodyni, że
Irma nie miała gorsetu. Pani pochwali ją, że zachowała to w
tajemnicy przed policją. Irma powoli wraca do przytomności i nie
opowiada, co przeżyła. Nie pamięta? A może nie chce się dzielić
swoją wiedzą? Coś ją jednak ocaliło i to rana na głowie pozwala
sądzić, że Irma przeżyła, bo jej wewnętrzna struktura była
wystarczająco stabilna, by myślenie mogło przeciwstawić się
niszczącej sile popędów.
Edith
jako jedyna nie weszła w głąb skały. Najpierw, choć pełna lęku
i narzekająca, idzie z innymi, bo coś ją pociąga w tej wyprawie.
Zatrzymuje się, gdy Marion, Miranda i Irma zdejmują buty i
pończochy. Takich rzeczy nie powinny robić dziewczęta wychowane w
wiktoriańskiej obyczajowości. Musiała przerazić ją ta siła –
siła seksualnych popędów – która tak zdeprawowała jej
koleżanki, a jej samej objawiła się w czasie ucieczki w postaci
czerwonej chmury. Edith wraca na pensję i do swoich wypróbowanych
sposobów, które chronią ją przed niepokojącym dojrzewaniem.
Kiedy dorośli próbują dowiedzieć się co wydarzyło się na
skale, Edith odmawia odpowiedzi, popijając ciepłe mleko. Potem bada
ją lekarz, który oznajmia bardzo zaniepokojonej pani Appleyard, że
jest „nietknięta”.
Wiktoriańska
obyczajowość zatrzymuje pod skałą Mademoiselle i większość jej
uczennic. Dzika, tajemnicza i niezwykle pociągająca skała,
symbolizująca nieokiełznaną naturę popędów, działa jednak z
olbrzymią siłą na wszystkich, którzy znajdą się w jej zasięgu
i zmusza do wchodzenia w nieświadomość. Czas pod skałą przestaje
płynąć, zegarki stają. Kto nie chce się poddać nieprzepartemu
oddziaływaniu skały, kto przeczuwa, że może ona prowadzić do
zguby, musi znaleźć do nieświadomości własną, bezpieczną
drogę. Dlatego te, które pozostały, zapadają w sen.
Nie
zasypia tylko panna McCrow, matematyczka w czerwonej sukni, która je
banana nad podręcznikiem geometrii. Potem dowiemy się, że ruszyła
na skałę i zginęła. „Śmiesznie wyglądała w samych
pantalonach” – wyszepce na ucho Mademoiselle zawstydzona i
podekscytowana Edith. Panna McCrow była niezwykle poruszona, gdy
razem z innymi dojeżdżała pod skałę. Starała się zapanować
nad swoimi uczuciami za pomocą chłodnego rozumu, obrzydzając sobie
miejsce, w którym się znalazła. Rozum nie wystarczył, by ją
chronić przed seksualnymi impulsami, które były dla tej starej
panny tak zagrażające, że równoznaczne ze śmiercią.
Marion,
Miranda, Irma i panna McCrow, pozbywając się butów, pończoch,
gorsetów i spódnic, łamią obowiązujące w ich świecie zasady,
mając złudzenie, że to czyni je wolnymi. Jednak system, który
nagle, pod wpływem magicznych sił, zaczynają przeżywać jako
obcy, niewygodny i ciasny jak części garderoby, jest im potrzebny,
by mogły przetrwać. Uciekając przed nim, a nie będąc w stanie
wykorzystać siły ego do zapanowania nad impulsami, znajdą się w
sytuacji wewnętrznego chaosu, z którego może nie być powrotu.
Pozostanie tajemnicą, jak się tego dowiedziały te, które nie
wróciły. Te, które spały pod skałą, budząc się dowiadują
się, że łamanie zasad dla zgłębiania tajemnicy grozi śmiercią
i ta ważna lekcja powstrzyma je przed poszukiwaniem wytłumaczenia
dla niezrozumiałej rzeczywistości.
Nie
będą więc chciały pytać ocalonej Irmy, która odwiedzi je na
pensji. Irma na pensję nie wraca, bo już tam nie pasuje. Nosi
czerwony płaszcz, jest jak kobieta, która wie. Na jej widok wraca
do pensjonarek wspomnienie przerażenia, które przeżyły, gdy ona i
ich koleżanki zaginęły. Ale musi być też coś więcej. Gdyby to
był tylko lęk, ucieszyłyby się, że się uratowała. Tymczasem
one odwracają się od Irmy z nienawiścią i wracają do ćwiczenia
tanecznych pas, przy akompaniamencie pianina, na którym z wyrazem
triumfu gra nauczycielka robótek i tańca. Wydaje się, że
nienawidzą Irmy i czują zawiść, bo poznała coś, czego one
pragną, a nie miały odwagi się do tego przybliżyć. Jedna Edith,
która otarła się o tajemnicę, chce dowiedzieć się więcej. To
ona dopada do Irmy i stara się krzykiem zmusić ją do wyjaśnień.
Pozostałe dziewczęta wybuchają histerią. Gdyby nawet Irma chciała
mówić, nikt poza Edith nie chciałby jej słuchać.
Irma
nie ocalała sama, lecz została znaleziona. Zapewne sile swej
psychiki zawdzięczała to, że zatrzymała się w tam, skąd powrót
był jeszcze możliwy, jak i to, że możliwe było, by ktoś z
zewnątrz mógł wyciągnąć do niej pomocną dłoń.
Na
piknik pod Wiszącą Skałę przyjechali też sąsiedzi –
emerytowany pułkownik z żoną, ich angielski bratanek Michael i
stangret Bertie, brat Sary, który nie wie, że jego mała
siostrzyczka jest na pensji, tak blisko niego. Przyjechali nie po raz
pierwszy, a więc miejsce to czymś ich do siebie przyciąga. Siedzą
tam jednak milczący, spętani przez sztywne formy, nie patrzą
wokół, są jak martwi. Dlaczego więc tam jadą i siedzą w upale,
dręczeni lękiem przed owadami i żmijami? Bo stara-młoda
wulkaniczna skała u stóp której siedzą, bojąc się podnieść na
nią wzrok, ma w sobie magiczną moc. Michael, zapięty pod szyję
jak wujostwo, wyrywa się z ich towarzystwa. Idzie nieśmiało do
Bertiego, który pije piwo w rozchełstanej koszuli. Bertie jest
żywy, ciekawy świata. Patrzą razem na przeskakujące przez
strumień dziewczęta. Bertie, który nie boi się swoich popędów,
głośno rozsmakowuje się w ich widoku. „Nie mów takich
nieprzyzwoitych rzeczy” – karci go Michael. „Ja mówię, ty o
nich myślisz” – odparowuje Bertie. I to nie on, ale milczący,
spętany przez formy Michael rusza ich śladem, mówiąc Bertiemu, że
„idzie rozprostować nogi”. Jednak dziewczęta znikają mu z
oczu.
Ich
zniknięcie na skale nie daje Michaelowi spokoju. I kiedy wszyscy w
okolicy porzucili już nadzieję na ich odnalezienie, nakłania
sceptycznego Bertiego do podjęcia poszukiwań. Jest tak
zdeterminowany, że decyduje się pozostać sam na skale, gdy i
Bertiemu braknie już wiary. Przechodzi tę samą drogę, którą
szły dziewczęta, znajduje się pod działaniem tych samych
niepojętych sił, które to każą mu zapaść w sen, to prowadzą
go w głąb poprzez skalne szczeliny. Michael jednak nie zrywa
kontaktu ze światem i znaczy swoją drogę, dając sobie w ten
sposób szansę na odnalezienie drogi powrotnej, lub bycie
odnalezionym. Kiedy wyprawa ratunkowa odnajduje Michaela, ten
ostatkiem sił wciska Bertiemu rąbek białej sukienki. Michael
dotknął rąbka tajemnicy – tajemnicy kobiecości. Tu się
zatrzymał. Być może zginąłby, gdyby poszedł dalej. Pozostaje mu
rana na głowie, identyczna jak rana Irmy. On musi się poddać, ale
Bertie, żyjący w zgodzie ze swą naturą, może przejść tę
drogę, znaleźć Irmę i wrócić cało.
Peter
Weir zastawia na nas pułapkę, bo miesza dwa porządki. Jeden należy
do rzeczywistości zewnętrznej i tam poszukuje rozumienia. Skoro
ktoś ginie, to ktoś musi być temu winny. Szukamy mordercy, a jeśli
zginęła kobieta – gwałciciela. Jeśli kobieta ginie, a potem się
odnajduje (jak Irma), albo nawet wraca sama, tylko przerażona (jak
Edith), trzeba ją poddać badaniu ginekologicznemu. Obie dziewczynki
są „nietknięte”, co wszyscy przyjmują z ulgą, ale tym
bardziej nie rozumieją. Drugi porządek to rzeczywistość
wewnętrzna. Pozwala ona przyjąć, że człowiek może zagubić się
w swoim wnętrzu. Ten porządek przenosi nas zatem na inną
płaszczyznę, gdzie racjonalność nie zawsze może pomóc, chyba że
użyjemy rozumu do zgłębienia procesów nieświadomych, z całym
splotem przeżyć emocjonalnych, duchowych, a nawet magicznych.
Zgodnie
z pierwszym porządkiem działają wyprawy ratunkowe, które po
zaginięciu dziewcząt i panny McCrow przeczesują okolice Wiszącej
Skały. Dowodzi nimi niezwykle zaangażowany i zmartwiony szef
miejscowej policji. Bardzo mu zależy na znalezieniu winnego
tragedii. A jednak jest bezradny wobec tej tajemnicy. Kiedy po całych
dniach bezowocnych poszukiwań wraca do domu, czeka na niego żona,
która nie przerywając ręcznych robótek kieruje jego uwagę tam,
gdzie chce. Najpierw delikatnie sugeruje, że nikt z miejscowych nie
byłby zdolny do popełnienia przestępstwa. Policjant przesłuchuje
więc obcego – przybyłego z Anglii Michaela. Łatwo wykazuje mu,
że w swoich zeznaniach mija się z prawdą, bowiem Michael pamięta,
że przez strumień przeskakiwały trzy, a nie cztery dziewczęta.
Pominął Edith, która nie była seksowna, lecz żałosna w swej
nieporadności. Michael przypomina sobie przede wszystkim kuszącą
Mirandę, na której poszukiwanie potem wyrusza.
Najpierw
jednak szukają zaginionych dorośli mężczyźni. W jakimś momencie
zdajemy sobie sprawę, że choć poszukujący zbliżają się do
tajemnicy, to jednak nie są w stanie naprawdę jej zgłębić.
Pozostają na zewnątrz. Thomas H. Ogden (2005, s. 33) przytacza
następującą wypowiedź swojego pacjenta: … jest coś
nieprzeniknionego w kobietach i łączących je więzach. One żyją
w całkowicie odmiennej rzeczywistości niepoznawalnej dla mężczyzny.
Nie znajduję słów na opisanie tego – one żyją wewnątrz swoich
ciał, a nie na powierzchni, tak jak mężczyźni. (…) Tak naprawdę
to nie wierzę, iż mężczyźni ze swoimi prostymi,
nieskomplikowanymi penisami mają coś wspólnego z tajemnicą
poczęcia dziecka. Ciało kobiety jest dziwne, w pewnym sensie
groteskowe, ale ma zdumiewające moce. Może to jest dobry opis stanu
ducha poszukujących – dorosłych mężczyzn, chodzących po
reprezentującej kobiece łono skale i niemogących wejść w jej
szczeliny. Oni nie tylko tam chodzą, ale też krzyczą i hałasują
jakimiś przedmiotami, jakby chcieli wypędzić stamtąd złego
ducha, a nie ukrywającego się przestępcę. A więc łączy ich
obawa, że mają do czynienia z magią. Są pośród nich Aborygeni,
pierwotni mieszkańcy tej ziemi, co też może być wyrazem
przekonania, że działają tam niepojęte pierwotne siły, których
ludzie „cywilizowani” nie zrozumieją.
Kiedy
ich starania zawodzą, na skałę rusza dwóch nastolatków. Michael
też odczuwa lęk, ale napór seksualnych popędów w jego własnym
dojrzewającym ciele, powoduje, że gotów jest nawet narazić życie,
by poznać prawdę. Jest w tym podobny do dziewcząt, które tam
poszły i zaginęły, a nawet do panny McCrow, którą porwała
tłumiona do tej pory natura. Wyprawa dziewczynek, Michaela i panny
McCrow jest podróżą w nadziei na przekroczenie granicy, a więc
przejście inicjacji (3). Trójce się to nie udaje, ich podróż jest
końcem, a nie początkiem. Irma i Michael radzą sobie lepiej, ich
doświadczenia są czymś w rodzaju rytuału przejścia. I tu mamy do
czynienia z drugim porządkiem, to znaczy z rzeczywistością
wewnętrzną. Bertie idzie na skałę, by towarzyszyć Michaelowi.
Jest przejęty losem dziewcząt, które bardzo mu się podobały, a
szczególnie zachwyciła go uroda Irmy. Ale sam nie dąży do
zgłębiania tajemnicy, jest z nią pogodzony. Być może inicjację
ma już za sobą?
Jak
w tych dwóch porządkach odnajdują się kobiety? Przede wszystkim
są niemal całkowicie wykluczone z poszukiwań – pamiętajmy, że
to rok 1900, miejsce kobiety jest w domu. Jest tylko jeden moment,
kiedy biorą w nich udział – to wizja lokalna z udziałem Edith,
której towarzyszy Mademoiselle. Poza tym dziewczęta z pensji są
całkowicie ubezwłasnowolnione. Nikt ich o niczym nie informuje, ani
nic im nie tłumaczy (zresztą jak wytłumaczyć niepojęte?). Są
odsyłane do łóżek i karmione gorącą zupą, w ten sposób
dorosłe kobiety okazują im troskę. Ale czy te dorosłe, które już
poznały swoją kobiecość, są w stanie lepiej rozumieć, że
raczej nie mamy tu do czynienia z zagadką kryminalną, tylko
psychologiczną? Możemy tak myśleć o pani pułkownikowej i jej
służącej, które zatajają przed policją fakt, że Irma nie miała
gorsetu, choć oczywiście mogły być też kierowane poczuciem
przyzwoitości i dbałością, by nie psuć jej reputacji. Żona
policjanta z kolei najpierw nie wprost rzuca podejrzenie na Michaela,
ale potem, w innej scenie, tajemniczo się uśmiecha, kiedy jej mąż
zmaga się z zagadką. Wydaje się, że wie więcej niż on, że wie
coś, czego on nie pojmie, a ona nie podejmuje się mu tego
tłumaczyć. Ten uśmiech pozostawia jednak nieprzyjemne wrażenie,
jakby zdradzał satysfakcję starszej kobiety z powodu porażki,
która spotkała młode dziewczęta w zetknięciu z kobiecością.
Wreszcie pani Appleyard zdaje się wahać między dwoma porządkami,
kiedy mówi o pannie McCrow: „Miała taką męską umysłowość.
Jak mogła dać się porwać przy pomocy czarów? Dać się zgwałcić
i zamordować jak pensjonarka?”. Dla pani Appleyard ta tragedia
jest początkiem końca. Rodzice zabierają swoje córki do domów.
Wymówienie składa nawet nauczycielka robótek, która służyła
jej wiernie, dopóki czuła jej siłę, a gdy przełożona słabnie,
już nie czuje się wobec niej zobowiązana. Ostatnim aktem władzy
pani Appleyard jest zakomunikowanie Sarze, że wróci do sierocińca,
ale i ta wyrywa się spod jej kontroli popełniając samobójstwo.
Opuszczają ją wszyscy, oprócz Mademoiselle. W jednej ostatnich
scen pijana pani Appleyard w towarzystwie Mademoiselle wspomina swoje
zakończone wdowieństwem małżeństwo. A potem dowiadujemy się, że
jej ciało odnaleziono pod Wiszącą Skałą, na którą, być może,
wyruszyła, by odnaleźć swą utraconą kobiecość i rozwikłać
zagadkę, która mogła zarówno być tajemnicą życia, jak i
tajemnicą śmierci.
I
z tą wiedzą my, widzowie, wychodzimy z kina, a niektórzy z nas
wracają na ten film, bo ta tajemnica tak bardzo nas pociąga.
Piśmiennictwo:
Bettelheim,
B. (1962). Rany symboliczne. Rytuały inicjacji i zazdrość męska.
Czytelnik, Warszawa, 1989. Przekład: Danuta Danek.
Freud,
S. (1900). Dzieła, Tom I. Objaśnianie marzeń sennych. Wydawnictwo
KR, Warszawa, 1996. Przekład: Robert Reszke.
Ogden,
T. H. (2005). Sztuka Psychoanalizy. Śnienie niewyśnionych snów i
urwanych krzyków. Oficyna Ingenium, Warszawa, 2011. Przekład:
Danuta Golec.
Parandowski,
J. (1924). Mitologia. Czytelnik, Warszawa, 1959.
1.
Pierwsza wersja tego tekstu powstała w 2003 roku dzięki dyskusji, w
której po projekcji filmu, poza mną, wzięły udział członkinie
Psychoanalitycznego Klubu Filmowego – Agnieszka Myśliwiec-Ferduła,
Iwona Nidecka-Bator i Anna Siemińska. 14 grudnia 2014 roku zostałam
zaproszona do dyskusji o filmie, który znalazł się w programie
„Ukrytego. Psychoanalitycznych Spotkań Filmowych” w Kinie.Lab.
Kolejne zetknięcie z „Piknikiem pod Wiszącą Skałą” i głosy
dyskutantów skłoniły mnie do wprowadzenia w tekście pewnych
zmian, które, mam nadzieję, są pogłębieniem rozumienia filmu.
Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które wzięły udział w
dyskusjach za ich wkład. Ich głosy otworzyły mi oczy na nowe
znaczenia. Jest to więc nasze wspólne dzieło.
2.
Bruno Bettelheim (1962/1989, s. 183-184) przytacza opinie
antropologów na temat znaczenia paleolitycznych malowideł
jaskiniowych, które są obecnie uważane nie tylko za magiczny
sposób na zapewnienie dobrych łowów, ale również za magiczną
próbę kontroli nad rozmnażaniem zwierząt. ...byłem pod dużym
wrażeniem opisów krętych przejść, które prowadzą do malowideł,
ukrytych za prawdziwymi przeszkodami, i faktu, że często można do
nich dotrzeć jedynie czołgając się wąskimi szczelinami. (...)
może mamy tu do czynienia z próbą odtworzenia miejsca, w którym
dokonuje się prokreacja.
3.
Bettelheim (1962/1989, s. 187) cytuje opis zwyczajów inicjacyjnych
tubylców australijskich zawarty w pracy „The Gate of Horn” G. R.
Levy, zgodnie z którymi nowicjusze-czarodzieje udają się do grot,
aby tam przeżyć sen śmierci i ponownych narodzin. Dalej pisze on:
Uwagi Levy nie pozostawiają wątpliwości, że groty te reprezentują
macierzyńskie łono, w którym nowicjusze odradzają się.
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawa i kompleksowa recenzja, jednak osadzono mocno w perspektywie feministycznej. W pełni podzielam intepretację zakładającą, że Wisząca Skała to alegoria pierwotnego popędu, pożądania a historia zniknięcia bohaterek to opowieść o drodze do poznania kobiecej seksulaności, własnego libido. Nie udało mi się to podczas dyskusji dlatego postaram sie krótko przedstawić dlaczego uważam, że koniecznym uzupełnieniem w interpretacji filmu jest uwzględnienie czynnika męskiego. Film oglądałem tylko raz w grudniu dlatego proszę o poprawienie jeśli mylę się co do szczegółów fabuły.
Na skale znikają łącznie cztery kobiety, tylko jedna z nich wróci do domu i jak słusznie zauważa pani Agnieszka jest ona jedynym poztywnym przykładem przejścia procesu inicjacji. Uratowanie jednej z nich jest jednak wynikiem wyłącznie ogromnej determinacji Michaela. Po tygodniu poszukiwań kiedy okoliczni mieszkańcy razem w policją rezygnują z dalszej inwestygacji młody anglik nie daje za wygraną, wyrusza samemu, na przekór etykiecie i ciasnym regułom wychowania jakie otrzymał Buntuje się i ucieka szukać dziewcząt. Jest niezłomny a w swoim zachowaniu kieruje się raczej podświadomością i intuicją niż rozsądkiem. Rozsądek podpowiada, że po kilku dniach nie ma szans znalezienia dziewcząt żywych, które wyruszyły na górę bez żadnego ekwipunku. Próbę odnlezienia podejmuje kilka razy. Magiczna siła skał powoduje, że gubi się i mdleje im bliżej jest odkrycia szlaku, którym szły dziewczęta. W końcu udaje mu się odnaleźć Irminę, o czym dowiadujemy się w symboliczny sposób. Omdlały trzyma w ręku biały skrawek jej sukienki, na czole ma czerowno plamkę krwi. Taką samą plamkę będzie mieć Irmina. I chociaż ciało Irminy odbiera dopiero stangret, nie mamy wątpliwości, że tych dwoje nastalatków spotkało się wcześniej dzieląc doświadczenie rytuału przejścia co potwierdza pokrewieństwo krwi. Irmina jako jedyna z zaginionych dziewcząt przeżywa i odkrywa swoją kobiecość. Pozostałe zaginęły poddane sile góry symbolizującej seksualne moce. Swoje przetrwanie zawdzięcza jednak jedynie determinacji Micheala. Innymi słowy kobiety, których nie spotyka mężczyzna nie są w stanie wyjść żywo z rytuału inicjacji.
Głeboko nie mogę się dlatego zgodzić z przytoczoną opinią Ogdena : "Tak naprawdę to nie wierzę, iż mężczyźni ze swoimi prostymi, nieskomplikowanymi penisami mają coś wspólnego z tajemnicą poczęcia dziecka [...]" Film Weira pokazuje dokładnie odwrotną tezę. Dopełnieniem procesu kobiecej inicjacji jest mężczyzna, dla którego proces ten może być nie w pełni zrozumiały, ale zawsze intuicyjnie i podświadomie pociągający.
Bardzo dziękuję Panu za ten męski punkt widzenia. Myślę, że sposób, w jaki Pan przedstawił inicjację Irmy i Michaela może bardzo poszerzyć nasze rozumienie filmu. Czegoś takiego mi brakowało, być może dlatego, że za bardzo, jak Pan pisze, "osadziłam się w perspektywie feministycznej", co więcej podobnie chyba osadziła się większość uczestniczek obu dyskusji, w których brałam udział. A przecież ten film zrobił mężczyzna! Myślę więc, że Pan bardzo dobrze zrozumiał intencje reżysera, który rzeczywiście zdaje się nam mówić, że inicjacja seksualna jest dla kobiety śmiertelnie niebezpieczna, jeśli nie znajdzie się mężczyzna, który ją uratuje. To jest oczywiście teza dyskusyjna. Ja bym to ujęła w mniej radykalny sposób - inicjacja w adolescencji będzie pomyślna, jeśli przejdzie się ją nie w narcystycznej samotności, ale w relacji z drugim człowiekiem, czyli mówiąc językiem psychoanalizy, w relacji z obiektem. Ten człowiek (obiekt) może być przecież zarówno mężczyzną, jak i kobietą. Ale zgadzam się z Panem, że teza filmu jest taka, jak Pan pisze. Bardzo też mi się podoba Pana interpretacja ran na głowie Irmy i Michaela, jako śladu po pierwszym stosunku seksualnym. To zresztą też jest bardzo ciekawe ujęcie, bo zrównuje obie płci, wbrew kulturowemu przekazowi, że to kobieta krwawiąc ma udowodnić dziewictwo. Jak widać mężczyzna też nie wychodzi z tego pierwszego doświadczenia seksualnego bez szwanku.
UsuńChciałabym napisać jeszcze parę słów na obronę Ogdena. Zacytowany przeze mnie fragment nie jest jego poglądem, a przytoczoną przez niego wypowiedzią pacjenta. Nie wydaje mi się, żeby Ogden go podzielał, kryjąc się za swoim pacjentem. Jednak chciał, jak się domyślam, zwrócić uwagę na to, że kobiece seksualne ciało może w mężczyźnie rodzić uczucie, że nie da się go poznać ani zrozumieć i że może ono budzić zarówno fascynację i pragnienie, jak i lęk. Męska inicjacja będzie możliwa, gdy pragnienie i fascynacja przeważą nad lękiem, co nie jest równoznaczne ze zrozumieniem jego tajemnic. W takiej właśnie sytuacji zapewne znalazł się Michael, który wiedziony pragnieniem pokonał lęk, ale tajemnicy nie zgłębił. Co więcej, nie mógł pozostać z Irmą, tylko ku jej rozczarowaniu ją opuścił. Ich relacja po odnalezieniu Irmy jest bardzo ciekawa i może warto dalej o niej myśleć, podobnie jak o wielu wątkach filmu, którym się jeszcze nie przyjrzeliśmy.
Jeszcze raz dziękuję Panu za podzielenie się ciekawymi myślami.
Agnieszka Makowiecka-Pastusiak
Ten drugi, męski czynnik, który Pan Piotr przywołał
OdpowiedzUsuńpojawia się w filmie i w innej postaci, Alberta woźnicy,
co próbowałem ująć w blogowym komentarzu do dyskusji.
Albert, prosty chłopak, lepiej sobie radzi z seksualnością skały,
popędami Erosa i Tanatosa, ratuje też arystokratę Michaela,
Mógłby być kochankiem Irmy, ale nie kandydatem do jej akurat ręki,
do małżeńskiej z nią pary, z racji mezaliansu usuwa się na bok.
Michael nawet wiedziony pragnieniem, fascynacją, wydaje się
zbyt młody do małżeństwa.
Z seksualnością wydaje się być na pan brat również pokojówka Minni,
prosta dziewczyna w miłosnym związku z mężczyzną,
który może stać się również małżeństwem.
Nauczycielki pensjonariuszek przeciwnie, nie pozostają w związkach małżeńskich, ich kobiecość jest samotna lub przesłonięta
przez ich własny męski element i bezdzietna.
Ten drugi, męski czynnik, który Pan Piotr przywołał
OdpowiedzUsuńpojawia się w filmie i w innej postaci, Alberta woźnicy,
co próbowałem ująć w blogowym komentarzu do dyskusji.
Albert, prosty chłopak, lepiej sobie radzi z seksualnością skały,
popędami Erosa i Tanatosa, ratuje też arystokratę Michaela,
Mógłby być kochankiem Irmy, ale nie kandydatem do jej akurat ręki,
do małżeńskiej z nią pary, z racji mezaliansu usuwa się na bok.
Michael nawet wiedziony pragnieniem, fascynacją, wydaje się
zbyt młody do małżeństwa.
Z seksualnością wydaje się być na pan brat również pokojówka Minni,
prosta dziewczyna w miłosnym związku z mężczyzną,
który może stać się również małżeństwem.
Nauczycielki pensjonariuszek przeciwnie, nie pozostają w związkach małżeńskich, ich kobiecość jest samotna lub przesłonięta
przez ich własny męski element i bezdzietna.