sobota, 15 września 2018

Główne myśli z dyskusji po filmie „The Square” Rubena Ostlunda z udziałem psychoanalityczki Beaty Maciejewskiej-Sobczak i filmoznawcy Kuby Mikurdy.


„Wychodzimy z kina i dalej jesteśmy w tym filmie – mówiła Beata Maciejewska-Sobczak – wszyscy wykształceni, dobrze ubrani, przewijak w toalecie”.The Square bardzo dzieli publiczność, bo Ostlund pokazuje słabe strony skonstruowanej przez nas społecznej rzeczywistości. Dotyka nas w czuły punkt, jast drażniący i niewygodny. Wobec tego próbujemy na różne sposoby bronić się, racjonalizując, krytykując. Być może w przypadku tego filmu dzieje się to intensywniej niż zwykle, bo oglądamy w nim siebie – czonków dostatniego wysokozorganizowanego społeczeństwa.

Dlaczego okazuje się to trudne? W czym problem? Kiedy śledzimy losy Christiana (a własciwie wszystkich bohaterów, bo film jest tak skonstruowany, że nie oszczędza nikogo), możemy zobaczyć to, czego nie chcemy na co dzień widzieć.

The Square to dzieło sztuki - kwadrat wymalowany na dziedzińcu muzeum – praca, wokół której toczy się fabuła. Artysta proponuje, by umówić się, że w środku jest dobrze, bezpiecznie, ufamy sobie. Najprościej ujmując kwadrat jest symbolem sportretowanego w filmie społeczeństwa. Jeśli wszyscy będziemy przestrzegać tej zasady, to będzie pozornie w porządku. Z psychoanalitycznego punktu widzenia można powiedzieć, że jest to rozwiązanie narcystyczne Wszystko czego nie chcemy, wyrzucamy poza kwadrat. Na przykład to, że jesteśmy nieokrzesani, agresywni. Jeśli jako społeczeństwo umawiamy się, że będziemy wobec siebie mili i wszyscy będą tego przestrzegać, to można ulec złudzeniu, że nie ma tego, czego się boimy - w innych i w nas samych. Jednak jest to jedynie sposób na niekonfrontowanie się z mrocznymi stronami ludzkiej natury. Ostlund pokazuje właśnie, że nie możliwe jest ich wyeliminowanie. Od pierwszej sceny kiedy Christian myśli, że ratuje atakowaną kobietę, a w rzeczywistości zostaje okradzony i upokorzony, w filmie obserwujemy jak wykoleja się ta cała społeczno-kulturowa konstrukcja poprawności i że spokój i dobrostan,w którym na co dzień żyjemy, jest iluzoryczny.

Ostlund nie zatrzymuje się na przyglądaniu się kontraktom społecznym. Sięga głębiej, bada stan naszych relacji, a w końcu zadaje pytanie o człowieczeństwo.

Robi to w bezpośredni sposób - porównując nas do zwierząt. W słynnej już scenie performace'u, w którym mężczyzna udaje goryla, mamy ekstrakt z tego, co czyni z nas nasza kultura i jak ubezwłasnowalniają role. Człowiek- goryl terroryzuje całą salę i robi co chce, przekraczając granice i stosując przemoc. Wszyscy siedzą jednak jak zaklęci, sparaliżowani strachem i konwenansami. Bo jak przypomniał Kuba Mikurda „square” znaczy w potocznej angielszczyźnie tyle co sztywniak, ktoś superpoprawny.

O tym, jak bardzo się usztywniliśmy i ile w nas ze zwierząt opowiada także jeszcze jedna pamiętna scena, jedyna w filmie scena łóżkowa. Odbiega ona znaczaco od tego, do czego przywykliśmy w kinie. Ostlund pokazuje, że poprawność i proceduralność wkroczyły także do seksu. Jego bohaterów nie porywa namiętność. Więcej emocji wydaje się wzbudzać sama prezerwatywa – nakładanie jej, i dalsze losy nasienia, niż drugi człowiek. Kiedy Christian nie chce oddać Ann zużytego kondoma, bo nie jest pewiem, co ona z nim zrobi, oglądamy nie tylko zdemaskowanego narcyza, ale także ta scena pokazuje, że owa umowa społeczna ukrywa brak więzi i zaufania.

Dalszy los tego romansu wskazuje na to, że fizyczna bliskość, którą przeżyli bohaterowie, staje się raczej kolejnym argumentem w międzyludzkich potyczkach. Scena ich rozmowy w muzeum, która mogła być rozmową o tym, co czują, jest raczej jej parodią. A przestrzeń, w której się odbywa, jest jak ilustracja ich relacji – kuriozalna pokraczna konstrukcja, która się rachitycznie porusza i wydaje niepokojące dźwięki w bezosobowym pustym wnętrzu.

Tak więc diagnoza Ostlunda ze społecznej staje się psychologiczną. Poza kwadratem pozostają ci, których tam nie chcemy – np. żebracy, uchodźcy. A nie chcemy, bo ucieleśniają nasze najgorsze lęki - jak powiedział Zygmunt Bauman - i dlatego musimy ich od siebie odsuwać. Jednak nie da się odczytać tego filmu jako moralitetu. Raczej stawia on pytania i zmusza do myślenia, pokazuje być może, że nie ma dobrego wyjścia. Ilustruje to scena, w której cierpiący na zespół Tourette'a mężczyzna zakłóca wykład w muzeum wykrzykując z widowni wulgaryzmy. Nikt nie wie, jak zareagować. Nie chcą go wypraszać, ale nie są w stanie także kontynuować spotkania. I tak samo jest z nami. Czy można powiedzieć, że reguły społeczne i stosunki międzyludzkie kształtuje tylko lęk? Być może u źródeł jest też coś głębokiego i szczerego, co z czasem staje się puste. Reżyser pokazuje tę pułapkę, ale nie sugeruje, co mogłoby być lepsze.


opracowanie: Olga Szczepańska  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz