Szwedzki tytuł filmu Rubena Ostlunda brzmi „Turysta”, natomiast międzynarodowy to „Force Majeure” – siła wyższa. W pierwszej chwili być może to właśnie drugi tytuł wydaje się bardziej adekwatny. Obecność siły wyższej jest pokazana na wielu poziomach w filmie, ale przede wszystkim jako silne instynkty, które drzemią w ugłaskanych zachodnich Europejczykach. Tu dość łatwo o konkluzję - być może inne zachowania biorą górę w sytuacjach kryzysowych u kobiet i mężczyzn, być może tak naprawdę nigdy nie wiemy, jakie skłonności w nas dominują i dowiadujemy się o tym w momencie próby. Tego typu socjobiologiczne rozważania, pomimo że, jak się okazuje, wiecznie aktualne i ciekawe, muszą ustąpić głębszym. Być może siła wyższa oznacza tu także jakąś wewnątrzpsychiczną siłę, której bohaterowie próbują stawiać opór, jednak ona niezmiennie się przedziera. Nie chodzi tu tym razem bezpośrednio o instynkty, a o prawdę o sobie i swoich relacjach. Z tej perspektywy być może bardziej adekwatny i więcej mówiący okazuje się tytuł „Turysta”. Bo kim jest turysta? Kimś, kto bywa w różnych miejscach jedynie powierzchownie, kto nie jest zainteresowany poznaniem prawdy, jedynie konsumpcyjnym byciem dla przyjemności. Bohaterowie filmu są właśnie turystami po swoim życiu wewnętrznym.
Już od pierwszych scen filmu, gdy fotograf robi bohaterom
zdjęcia na stoku i gdy Ebba ogląda je później w recepcji, czujemy o czym będzie
film – o relacjach, a bardziej o ich braku. Można pomyśleć, że gdyby Tomas i
Ebba nie jedli lunchu z dziećmi owego pamiętnego dnia na tarasie, gdy zeszła
lawina, tkwiliby nadal w niewiedzy dotyczącej samych siebie. Jednak tego co zostaje
wyzwolone przez skądinąd teoretycznie kontrolowaną przez człowieka lawinę, nie
da się cofnąć i dodatkowo obrasta to w nowe wydarzenia, dokładnie tak, jak śnieg,
który tocząc się, zbiera kolejny.
Lawinie można przypisać w tym filmie wiele znaczeń. Począwszy
od tego, czym jest, czyli zagrożeniem i lękiem jakie ono wzbudza, poprzez symbol traumy, lub grożącego załamania
psychicznego. Niewątpliwie obserwujemy konsekwencje jej zejścia przez cały film
i ich rozmiar jest zaskakujący. Najpierw bohaterowie zmagają się z prawdą o tym
wydarzeniu. Ostlund, tak jak to ma w zwyczaju, podważa mit o słuszności wielu
punktów widzenia i gdy Tomas i Ebba nie są w stanie zgodzić się na żadną wersję
stworzoną z półprawd, sięgają po konkret – nagranie zejścia lawiny na telefonie.
Ona cichym głosem domaga się, żeby jej krzywda została uznana, natomiast
Tomasowi bardzo trudno uznać swój błąd i przyznać się do słabości. W pierwszej
kolejności obserwujemy to, co dzieje się na poziomie interpersonalnym – ogromne
rozczarowanie żony mężem, najpierw tchórzliwym zachowaniem, a potem być może
większe, brnięciem w kłamstwo. Widzimy też jak ściśle ze sobą połączona jest
rodzina i jak na to, co dzieje się między rodzicami błyskawicznie reagują
dzieci. Dalszymi reperkusjami zejścia lawiny jest przełom w relacjach w drugiej
parze. Tam w sielankowy nastrój między
zakochanymi wkrada się niepokój, i jest to dla nich okazja do
przyjrzenia się swojemu położeniu wobec innych.
Kolejnym etapem po zrewidowaniu swojego związku jest
skonfrontowanie się ze sobą. Ebba odkrywa, że właściwie poza rodziną nie ma
nic, co więcej bycie matką i żoną to jedyne, co ją określa. W momentach gdy jest sama i zagląda
w siebie, doświadcza zupełnej pustki, którą symbolizuje biała niezróżnicowana
górska mgła. Dla Ebby zetknięcie z lawiną jest impulsem do rozpoczęcia procesu
różnicowania się, zmierzenia się z dylematem, jak odzyskać własną tożsamość i
nie stracić relacji.
Nie jest jednoznaczne, na ile przemiana Tomasa jest autentyczna,
jednak przyznaje się on do swojego ogromnego zagubienia. Z jednej strony cały
czas jest w roli, której nie czuje -odpowiedzialnego ojca, oddanego męża –
jednocześnie męczy się ze swoim prawdziwszym obliczem – kogoś będącego w
szponach instynktów, kto zdradza, kłamie, ucieka. Zaczyna płakać i chociaż widz
nie ma pewności, na ile jest to głęboki i autentyczny płacz, a na ile rodzaj
histerii i manipulacji, jednak obraz szlochającego mężczyzny, który nie może
powstrzymać łez jest trudny do wytrzymania i jest jednak rzadkim widokiem i w
życiu i w kinie. Kwestia tabu związanego z płaczącym mężczyzną wydaje się
bardzo zajmować Ostlunda, lub być może jest to czymś w rodzaju jego misji, by
oddać mężczyznom prawo do płaczu. W Internecie krąży nie wiadomo czy
autentyczny film, na którym reżyser sam zanosi się płaczem, gdy dowiaduje się,
że „Turysta” nie zdobył nominacji do Oskara.
Kwestia ról płciowych, czy życiowych, także go zaprząta. Nie
zajmując żadnego stanowiska pokazuje międzyludzkie konstelacje częste w
dzisiejszym świecie. Wszystkie z pozoru funkcjonują dobrze. Jednak pokazanej w
filmie modelowej rodzinie 2+2 bohaterowie nie są sobą. Rozwodnik z dwadzieścia
lat młodszą partnerką są szczęśliwi i zakochani, jednak także być może dlatego,
ze nie chcą czegoś widzieć. Ona zaczyna zastanawiać się, dlaczego jego związek
się rozpadł. Kobieta żyjąca w wolnym związku wydaje się mieć wszystko, jednak
czy to jest możliwe? Zainteresowanie reżysera przechyla się chyba bardziej w
stronę obrazu współczesnego mężczyzny, który jest kompletnie zagubiony i może
jedynie przeglądać się w oczach kobiet, tak jak Tomas w żonie, czy w scenie
opalania się na tarasie w oczach nieznajomych narciarek. Być może głębiej nie
zajmują reżysera międzyludzkie układy a rodzaj hipokryzji, na jaką decydujemy
się tworząc związki, żyjąc we współczesnych społeczeństwach.
Być może tym są góry w „Turyście”, lub tajemnicza postać
sprzątacza. Są bezwzględnymi obserwatorami, którzy nie zniosą żadnego
zakłamania i w ich obecności prawda dochodzi do głosu. Ten film wydaje się
mówić o czymś bliskim psychoterapeutom, mianowicie o człowieku zagubionym w
swoim świecie psychicznym, który tak jak bohaterowie, zdaje się zjeżdżać gdzieś
w dół we mgle, nie wiedząc dokąd. Jednak gdy zaczyna odkrywać prawdę, okazuje
się, że czeka go długa i kręta droga.
Opracowanie: Olga
Szczepańska