Film Sarah Polley "
Historie rodzinne" wpisuje się w kategorie osobistego
dokumentu, który Matylda Szewczyk sytuuje na krawędzi - między
filmem dokumentalnym, a prywatną narracją dotyczącą życia
jednego człowieka.
Czy jest też
dokumentem mającym wymiar terapeutyczny? A jeżeli tak, to jakiej
traumy dotyka?
Marzena Pasek mówi,
że ten film staje się specyficznym opisem drogi w odszukiwaniu
prawdy dotyczącej własnej historii. Możemy go myśleć na dwóch
poziomach. Świadomym i nieświadomym.
Nieświadome
historie opowiadamy poprzez świadome. Gdy zostaje obalona jedna,
pojawia się następna.
To przypomina
układanie wrzucanych kawałeczków, wycinków rzeczywistości
zewnętrznej i wewnętrznej, które w tym filmie rozsadza brutalność
realnego doświadczenia. Niewątpliwie reżyserka próbuje się od
czegoś odciąć i zostawia to coś w widzach.
Po filmie zostajemy
z uczuciami rozczarowania. Czym jest to uczucie?
Najprawdopodobniej
dotyka jakiegoś uniwersalnego pragnienia, żeby wszystkie (też nasze)
historie udało się wyjaśnić. Żeby ten proces konstruowania był
prosty i możliwy do
zintegrowania. Wraz z bohaterami filmu chcemy doświadczyć ulgi.
Ale to się nie
udaje. Zostajemy na sali kinowej z bardzo różnymi uczuciami.
W przypadku Sarah
Polley, rzecz dotyczy jej tożsamości, dorastania czy raczej
dojrzewania do rozumienia faktu, kim są jej rodzice, w konsekwencji
- kim ona jest? Bohaterka uświadamia sobie, a w zasadzie ta
świadomość w niej narasta, że jest jakaś tajemnica związana z
jej pochodzeniem. Co powoduje i dlaczego chowa się za wypowiedziami
rodzeństwa, wspomnieniami ojca i męża matki? A może tylko ich
słucha? Przecież wprost zwraca się do nich z prośbą, żeby
opowiadali swoje wspomnienia, swoją historię.
Sarah Polley
dokonuje montażu filmu. Można pomyśleć, że montaż, to
nieświadoma i świadoma kontrola, która pozwala ukryć bolesność
uczuć związanych ze znaczeniem faktu, że matka w rzeczywistości
zawłaszczyła jej historię, nie informując o tym, kto jest jej
ojcem.
Zastanawia
początkowy, dość powierzchowny obraz matki, pozbawiony głębi.
Jest taki dziecięcy,
jednowymiarowy. Ale to nie jest ostateczną rzeczywistością.
Seksualność matki,
która wiąże się z tajemnicą, "zagęszcza" jej
wizerunek.
Z jednej strony
dorosłe córki bronią tego powierzchownego obrazu matki.
Nie tyle chyba
matki, co nieusatysfakcjonowanej kobiety, ponieważ broniąc się
przed psychicznym bólem, zidentyfikowały się z nią. To matka
według nich była ofiarą. Odcinają matkę od możliwości
destrukcyjnego wpływu, jaki mogła mieć na ich życie. Ale
widzowie stawiają pytanie, dlaczego wszystkie trzy się rozwiodły?
Dlaczego gdy dociera
do nas kolejne bolesne wydarzenie - pierwszy związek matki
zakończony odebraniem jej dzieci, to znaczenia tego faktu nie sposób
połączyć lub tak po prostu przeciwstawić wcześniejszemu
wizerunkowi matki?
Czegoś brakuje,
żeby to uczynić. Być może jest coś, co hamuje, niszczy
możliwość twórczego aktu, umożliwiającego to opracowanie.
Matka reżyserki
umarła, gdy Sarah miała 11 lat. To ojciec, niebiologiczny ojciec
kontenerował jej przeżycia na tyle skutecznie, że mogł powstać
film.
Można pomyśleć,
że to w ojcu jest ulokowany jej żal i stan depresji. W jego
samoudręczeniu, oddalenie od pragnienia zemsty na deprywującym
obiekcie - matce zbyt zajętej swoją krzywdą, swoimi prawami.
Czy to z powodu
śmierci matki Sarah Polley subtelnie odnosi się do silnych uczuć,
które mogłyby być w niej obecne w odsłanianiu faktów własnego
życia?
Gdy rzeczywistość
zewnętrzna potwierdza nasze wewnętrzne lęki, trudno je odróżnić
od siebie. Dlatego niezbyt spójna, wielość fantazji - historii,
może symbolizować bardzo pierwotny poziom psychiczny, który wiąże
się z trudnym do zniesienia, niepokojem. On może w nas budzić chęć
stworzenia takiej przypadkowej narracji, która spełni funkcje
integrujące.
Czy film Sarah
Polley, w swoim terapeutycznym wymiarze, nie zachęca do porzucenia
takich chęci, a zachęca do badania?
opracowanie: Maria Nowak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz