„Wychodzimy z kina i dalej jesteśmy
w tym filmie – mówiła Beata Maciejewska-Sobczak – wszyscy
wykształceni, dobrze ubrani, przewijak w toalecie”.The Square
bardzo dzieli publiczność, bo Ostlund pokazuje słabe strony
skonstruowanej przez nas społecznej rzeczywistości. Dotyka nas w
czuły punkt, jast drażniący i niewygodny. Wobec tego próbujemy
na różne sposoby bronić się, racjonalizując, krytykując. Być
może w przypadku tego filmu dzieje się to intensywniej niż zwykle,
bo oglądamy w nim siebie – czonków dostatniego
wysokozorganizowanego społeczeństwa.
Dlaczego okazuje się to trudne? W czym
problem? Kiedy śledzimy losy Christiana (a własciwie wszystkich
bohaterów, bo film jest tak skonstruowany, że nie oszczędza
nikogo), możemy zobaczyć to, czego nie chcemy na co dzień widzieć.
The Square to dzieło sztuki - kwadrat
wymalowany na dziedzińcu muzeum – praca, wokół której toczy się
fabuła. Artysta proponuje, by umówić się, że w środku jest
dobrze, bezpiecznie, ufamy sobie. Najprościej ujmując kwadrat jest
symbolem sportretowanego w filmie społeczeństwa. Jeśli wszyscy
będziemy przestrzegać tej zasady, to będzie pozornie w porządku.
Z psychoanalitycznego punktu widzenia można powiedzieć, że jest to
rozwiązanie narcystyczne Wszystko czego nie chcemy, wyrzucamy poza
kwadrat. Na przykład to, że jesteśmy nieokrzesani, agresywni.
Jeśli jako społeczeństwo umawiamy się, że będziemy wobec siebie
mili i wszyscy będą tego przestrzegać, to można ulec złudzeniu,
że nie ma tego, czego się boimy - w innych i w nas samych. Jednak
jest to jedynie sposób na niekonfrontowanie się z mrocznymi
stronami ludzkiej natury. Ostlund pokazuje właśnie, że nie możliwe
jest ich wyeliminowanie. Od pierwszej sceny kiedy Christian myśli,
że ratuje atakowaną kobietę, a w rzeczywistości zostaje okradzony
i upokorzony, w filmie obserwujemy jak wykoleja się ta cała
społeczno-kulturowa konstrukcja poprawności i że spokój i
dobrostan,w którym na co dzień żyjemy, jest iluzoryczny.
Ostlund nie zatrzymuje się na
przyglądaniu się kontraktom społecznym. Sięga głębiej, bada
stan naszych relacji, a w końcu zadaje pytanie o człowieczeństwo.
Robi to w bezpośredni sposób -
porównując nas do zwierząt. W słynnej już scenie performace'u, w
którym mężczyzna udaje goryla, mamy ekstrakt z tego, co czyni z
nas nasza kultura i jak ubezwłasnowalniają role. Człowiek- goryl
terroryzuje całą salę i robi co chce, przekraczając granice i
stosując przemoc. Wszyscy siedzą jednak jak zaklęci, sparaliżowani
strachem i konwenansami. Bo jak przypomniał Kuba Mikurda „square”
znaczy w potocznej angielszczyźnie tyle co sztywniak, ktoś
superpoprawny.
O tym, jak bardzo się usztywniliśmy i
ile w nas ze zwierząt opowiada także jeszcze jedna pamiętna scena,
jedyna w filmie scena łóżkowa. Odbiega ona znaczaco od tego, do
czego przywykliśmy w kinie. Ostlund pokazuje, że poprawność i
proceduralność wkroczyły także do seksu. Jego bohaterów nie
porywa namiętność. Więcej emocji wydaje się wzbudzać sama
prezerwatywa – nakładanie jej, i dalsze losy nasienia, niż drugi
człowiek. Kiedy Christian nie chce oddać Ann zużytego kondoma, bo
nie jest pewiem, co ona z nim zrobi, oglądamy nie tylko
zdemaskowanego narcyza, ale także ta scena pokazuje, że owa umowa
społeczna ukrywa brak więzi i zaufania.
Dalszy los tego romansu wskazuje na to,
że fizyczna bliskość, którą przeżyli bohaterowie, staje się
raczej kolejnym argumentem w międzyludzkich potyczkach. Scena ich
rozmowy w muzeum, która mogła być rozmową o tym, co czują, jest
raczej jej parodią. A przestrzeń, w której się odbywa, jest jak
ilustracja ich relacji – kuriozalna pokraczna konstrukcja, która
się rachitycznie porusza i wydaje niepokojące dźwięki w
bezosobowym pustym wnętrzu.
Tak więc diagnoza Ostlunda ze
społecznej staje się psychologiczną. Poza kwadratem pozostają ci,
których tam nie chcemy – np. żebracy, uchodźcy. A nie chcemy, bo
ucieleśniają nasze najgorsze lęki - jak powiedział Zygmunt Bauman
- i dlatego musimy ich od siebie odsuwać. Jednak nie da się
odczytać tego filmu jako moralitetu. Raczej stawia on pytania i
zmusza do myślenia, pokazuje być może, że nie ma dobrego wyjścia.
Ilustruje to scena, w której cierpiący na zespół Tourette'a
mężczyzna zakłóca wykład w muzeum wykrzykując z widowni
wulgaryzmy. Nikt nie wie, jak zareagować. Nie chcą go wypraszać,
ale nie są w stanie także kontynuować spotkania. I tak samo jest z
nami. Czy można powiedzieć, że reguły społeczne i stosunki
międzyludzkie kształtuje tylko lęk? Być może u źródeł jest
też coś głębokiego i szczerego, co z czasem staje się puste.
Reżyser pokazuje tę pułapkę, ale nie sugeruje, co mogłoby być
lepsze.
opracowanie: Olga Szczepańska