wtorek, 7 listopada 2017

Najważniejsze myśli po filmie „Kod nieznany” Hanekego. Dyskusja z udziałem psychoanalityczki Olgi Pilinow i filmoznawcy Kuby Mikurdy




„Kod nieznany” nie zachęca do interpretacji. Chciałoby się powiedzieć, że trudno go odkodować. Nuda, wycofanie, zniechęcenie – to stany pojawiające się po filmie. Być może są obroną przed zbliżeniem się do czegoś, o czym on opowiada. Film pozostawia nas także z uczuciem bezradności. Mamy do czynienia z pozornie niepołączonymi historiami, które opowiadane są chaotycznie, jakby miało to wywołać w nas dyskomfort, niepokój, którego bezpośrednie źródło jest jednak trudne do uchwycenia. Nie ma momentów kulminacyjnych, narastające napięcie nie zostaje rozładowane. Następują nagłe ucięcia wątków - po chwilowym zaciemnieniu zaczyna się nowa scena. Jako widzowie męczymy się, bo oglądając próbujemy złożyć w całość te przeżycia, strzępki historii i własne pojawiające się myśli.

Jest coś okrutnego w wystawianiu widza na taką frustrację. Przemoc i wojna przewijają się też w warstwie fabularnej filmu i skądinąd wiadomo, że leżą w zainteresowaniach Hanekego. Pokazany w filmie fotograf wojenny, który wydawać by się mogło, jest wyspecjalizowany w przyglądaniu się przemocy, nie widzi, że wojna toczy się cały czas koło niego. Nie musi jechać do Kosowa, bo ma ją w Paryżu. Zarówno widoczną w napięciach pomiędzy francuzami a uchodźcami, ale także bardziej subtelną między kobietami a mężczyznami, rodzicami a dziećmi. Sam fotograf jest agresywny, gdy wycelowuje w ukryciu swój aparat w twarze kobiet w metrze. Może jest paralelną postacią do samego Hanekego. Czy nie zdradza nam to czegoś o samym reżyserze? Być może w jego działaniach tak jak fotografa zaciera się granica, pomiędzy byciem rejestratorem przemocy, a byciem jej podmiotem. Jeśli jesteśmy w kontakcie z uczuciami, jakie wzbudza ten film, pojawi się w którymś momencie pytanie, czy Haneke jest naszym surowym superego - bardzo wrażliwym, ale też bardzo sztywnym moralizatorem, czy też staje się sadystą, a my jego ofiarami? Kto widział inne jego filmy np. "Siódmy kontynent" lub "Funny games", ten musiał zadać sobie to pytanie.

Wspomniana scena w metrze, jak większość w tym filmie, jest powolna w tempie, zbliżona do czasu rzeczywistego. Tak jakbyśmy oglądali obiektywny zapis wydarzeń. Przyglądamy się, lecz nie ma żadnych sugestii, co będzie dalej, nic nie uruchamia naszej intuicji. Nic nas nie nakierowuje, nie podpowiada, nie wiemy, na co się przygotować. A więc jesteśmy w niepewności, gotowi na wszystko i nic. Jesteśmy też zupełnie zdani na siebie, żeby nadać znaczenie temu, co widzimy. Czy to jest w porządku robić w metrze portrety z ukrycia? Podobnie jak fotografowane kobiety musimy rozpoznać swoje uczucia i poszukać odpowiedzi w sobie.

Zarówno to, o czym opowiada film, jak i sposób w jaki jest skonstruowany, budzi frustrację i jest trudne do zniesienia. Wydaje się że, jedyne co przynosi ulgę, zarówno widzom jak i postaciom filmowym to bębny, którym poświęcona jest jedna scena, i które pojawiają się później jako tło dźwiękowe w końcowych minutach filmu. Można mieć wrażenie, że jeśli jest tu jakiś kod dostępny wszystkim, to są to właśnie te prymitywne i dzikie rytmy odwołujące się do naszej pierwotnej natury. W dźwiękach jest energia i rozładowanie, są uczucia. Ale nie ma słów ani myślenia. Odpowiadają one pozawerbalnie na pierwotnym cielesnym poziomie.

Można potraktować tę myśl jako wskazówkę do psychoanalitycznego rozumienia tego filmu. Statyczna kamera sugeruje obserwatora, tak jakby była jeszcze jakaś instancja, która się przygląda. Haneke powiedział kiedyś, że jego filmy należy oglądać z zaangażowaniem, spokojem wewnętrznym, że wymagają siły i hartu ducha. Ten opis mógłby być też opisem postawy psychoanalityka, który nie przestaje obserwować; ma hart ducha, by trudne uczucia mogły zaistnieć. Psychoanalityk musi znieść frustrację związaną z obcowaniem z pofragmentowaniem. Jego praca polega na ogarnięciu tych porwanych myśli, surowych nieopracowanych uczuć. Struktura filmu demaskuje też fakt, że umysł nie jest linearny. Myśli się rwą, czasy się mieszają. Na pierwotnym poziomie, czujemy się atakowani intensywnymi, trudnymi do zniesienia uczuciami, stanami, czujemy się bezbronni i sfrustrowani i to co najchętniej zrobilibyśmy z tym, to pozbyli się tego. Tak jak po filmie najchętniej wyszlibyśmy z kina, zamiast zastanawiać się nad nim. Tak jest też z przemocą w "Kodzie nieznanym". Jest podstawową treścią tego filmu, ale paradoksalnie nie dane jest nam przeżyć uczuć związanych z nią. Musimy zrobić z nią to co bohaterowie. Odciąć, odsunąć się.


Tak więc oprócz dość czytelnej opowieści o przemocy można powiedzieć, że Hanekemu udało się skonstruować film obrazujący życie psychiczne człowieka w jego pierwotnej postaci. Chaotyczna struktura i formalne zabiegi w nim zastosowane są dobrą ilustracją tych umysłowych stanów, gdzie jeszcze nie ma narracji, która wywodzi się z myślenia, natomiast można mówić o poczuciu bycia atakowanym doznaniami, z którymi trudno sobie poradzić. Odpowiadamy na nie potrzebą pozbycia się tego. W przypadku filmu frustracją, znudzeniem i niechęcią.  

opracowanie: Olga Szczepańska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz